|
CZĘŚĆ I
Była 4.30, gdy Gonzo odpalił swego wiernego konia, Jelcza. Przetarł lampy. Poprawił w kabinie świecącego się Michelina, pieszczotliwie go strzelając w czoło. Wrzucił bieg... i poszły konie po betonie.
W stronę Francji. Odwrotu już nie ma.
Jean-Pierre, francuski policjant patrolujący autostrady, był jakiś poddenerwowany, już od 4.30 rano. Nie spał. Wiercił się. Czuł niepokój...
Gonzo zapinał biegi, rozpędzając jelonka do granic możliwości. Silnik jęczał sympatycznie. Skrzynia wołała o pomstę do nieba. Michelin się kulił na desce i jakby mógł, to by się zesrał ze strachu... no ale nie mógł się zesrać, to się tylko kulił.
Do granicy polsko-niemieckiej dotarli po dwóch dniach walki.
Niemcy, gdy zobaczyli Jelcza, to pomyśleli, że cofnęli się w czasie. Podobno, jak mówił kumpel, który jechał tam trzy dni później, dwóch z nich stało jeszcze z całkiem wyschniętymi gębofonami. Nie potrafili ich już zamknąć. Nie będą już nigdy takimi samymi miłymi gestapowcami, jakimi byli.
W tym czasie jelonek łapał oddech na ałtobanie. Michelinowi odechciało się srać, a Gonzo bał się, że bez dziur i trzęsawki, na tych gładkich drogach, zaśnie za kierownicą, a jelonek zgłupieje.
Darli prawym pasem do przodu, pożerając kilometry. Klepsydra, nazywana „tacho”, pomału się kończyła. Chciał, nie chciał – czas na postój.
Zaparkowali na grzędzie, wśród elity transportu... same scanie, MANy, volva... i Jelcz.
Gonzo rozstawił kuchnię gazową, którą wziął z domu (czteropalnikowa z piekarnikiem). Podłączył butlę i pichci bigos. Lubił dobrze zjeść. Ludzie się zbierają, patrzą, obserwują i zaczęli dochodzić do wniosku, że to jakiś film wojenny kręcą, albo że to może jakaś ukryta kamera. Pobiegli więc się przebrać w najlepsze ciuchy i zarzucić pomadę na kudełki, żeby wypaść dobrze w tv. I po aparaty fotograficzne, oczywiście.
Gonzo zjadł bigos, który zdążył sobie przyrządzić - mimo przeszkadzających gapiów, którzy chcieli autografy i żeby im pozować… „no naprawdę, jestem jak Brad Pitt” - myślał Gonzo – i dalej w trasę.
Jean-Pierre już o 10 rano miał sraczkę... a nic nie jadł jeszcze. Czuł, jakby... kapustę?
Nieee... Na pewno mu się wydawało... Przecież nie jada kapusty. Zastanawiał się, w jakiej potrawie znalazłby kapustę, ale nic mu nie przychodziło do głowy… hmmm… Chyba, że… la bigos. Nie, bez sensu, to przecież jakaś polska potrawa, której nie jada. Jego niepokój jednak był coraz większy...
Jelonek leciał z góry już dwa kilometry. Budziki pozamykane na 90 km/h... Szybka decyzja: czy zmieniać pas na lewy... wyprzedzać?
Tak! Zmieniać!
Wyprzedzał... wyprzedzał... wyprzedzał... aż do końca góry.
Potem szybki remoncik.
Nieduży.
Nie takie remonciki się robiło na drodze.
Jean-Pierre miał zamiast zwieraczy jakiś syfon... to NERWY... ale skąd, z jakiego powodu?? Może powinien spróbować la bigos? Zżerały go nerwy.
Gonzo już pędził w stronę francuskiej granicy. Znów pauza. Tym razem bigosik na zimno. Znów gapie. Znów fani myślący, że kręca film i to coś co tutaj stoi, to właśnie wyjechało na moment z muzeum i że wszystko to musi być jakąś podpuchą, albo żartem.
Po bigosie był mały remoncik i dętka. Cały parking ludzi i wszyscy przyszli zobaczyć jak się to robi. Wśród tłumu było także czterech wulkanizatorów... ale oni bez maszyny, na parkingu, to co najwyżej umieją przebić dętkę.
Ale żeby naprawić? ku*wa, McGiver?
Były zdjęcia z jelonkiem.
Jak odjeżdżał, to wszystkie kobiety płakały.
Dwie wpadły w histerię: jedna otworzyła sobie żyły, a druga poprzysięgła, że albo Gonzo w Jelczu, albo - żaden inny. Dziś jest w klasztorze.
Jelonek mknął w stronę granicy niemiecko-francuskiej.
Jean Pierre miał skurcze brzucha i juz szósty raz stawał na poboczu i wylatywał w krzaczory ze ściśniętymi pośladkami.. - co jest??? - myślał, oddając kał.
Gonzo dał prztyczka Michelinowi.
- Co się bujasz Michelin? - zagaił przyjacielsko. ku*wa, był przyjacielski i już.
Jean Pierra gryzła ściółka w dupę.
Jelonek ryczał wydechem.
Jean Pierre nie miał już papieru. Nawet bloczki mandatowe już zużył. Igliwiem się nie da...
Gonzo pogłośnił Kaję Paschalską. Uśmiechał się.
Jechał...
Tymczasem właściciel firmy przewozowej – Kermit – która wysłała Gonza jelonkiem do Francji, był bardzo zdenerwowany. Nie miał żadnych informacji od Gonza. MUSIAŁ wiedzieć, co się dzieje, bo jeszcze przegra zakład.
Kilka dni wcześniej:
"Ty, a może się założymy, że twoja najnowsza Scania nie dotrze na Kazachstan?" – podpuszczał Kermita jego najlepszy kumpel. " A może puszczę jelonka do Czech, co? – przebijał żartując Kermit. "Do Czech? Hehehe. To blisko i są przyzwyczajeni do Jelczy" – kumpel brał Kermita pod włos. "Dobra, do Niemiec" - postawił się Kermit. Nie lubił być traktowany niepoważnie. Jako Kermit był zawsze poważny. "Ale do Francji nie dasz rady, spękasz Kermit!". "Co?? JA spękam?! JA nigdy nie pękam!! Jelcz poleci do Francji! I jeszcze wypakuję go fajkami! I jeszcze pojedzie Gonzo!" – Kermit starał się pokazać, że nie pęka. Nigdy. "ku*wa... Kermit, nie przesadzaj... już wiem, że masz jaja. Fajki to pół biedy, ale Gonzo? Przecież on nie ma prawa jazdy!" – kumpel starał się załagodzić sytuację.
"Właśnie dlatego!" - Kermit, gdy już coś powiedział, to powiedział. Z tego był znany, że powiedział, jak powiedział, to powiedział.
Gonzo beknął... – oho, ktoś mnie wspomina - pomyślał. Jakie to miłe. Człowieka to zawsze wspominają, jak jest najedzony, bo zawsze mu się odbija, więc na pusty żołądek cię nie wspominają, więc im głodniejszy, tym bardziej zapomniany – na takich przemyśleniach zlatywał mu czas w trasie.
Jeszcze z pół godziny i granica.
Jean-Pierre nie miał już czym srać. Nerwy go zżerały okrutnie. Nie poznawał siebie...
Jelonek ciągnął ostro pod góre. Na jedynce. Gonzo się odprężył - i tak do końca góry nic nie zrobi. W lustra nie ma co patrzeć, bo tam dym jak po Hiroshimie. Jelczowskie Euro 7 ostro przerabiało szkodliwe spaliny na substancje z pewnością przyjazne dla środowiska. Tylko z tyłu czarno, jak po pożarze fabryki gumy. Chyba tak ma być…
Granica.
Jean-Pierre zemdlał.
Gonzo zajarał blanta:
- Muszę się odprężyć... dobre zioło zabucham i wjeżdzam.
Kermit pił z nerwów. Kumpel Kermita dał na mszę.
Michelin się gibał na desce. Wjeżdzają.
Francuski posterunek wygasił światła. Jak za okupacji... Strażnik wyszedł, ale jak zobaczył jelonka, to się wrócił. Po chwili wyszli we trzech. Podeszli do Jelcza, trzymając się za ręce – odważni jak to Francuzi. Wspólnie popatrzyli w górę.
- Michelin!
Francuskie uśmiechy rozjaśniły francuskie twarze. Michelin! To Michelin!
Gonzo wyjął dokumenty i im podał. W sumie, nikt nie chciał. Francuzi nadal trochę się bali, ale Gonzo uznał że powinien, więc podał. Trochę się denerwował, czy prawo jazdy, które sam sobie wydrukował w domu na drukarce atramentowej, przejdzie kontrole... no i ten certyfikat EURO 7. Cholera. Sam wymyślił druk. Był dumny. Ale co miał zrobić? Jak konstruowano Jelcza, to nikt nawet nie przypuszczał, że będzie jakieś EURO.
Francuzi udają, że czytają – kłuje ich w oczy tłusty napis EURO 7.
Jean-Pierre wymiotuje.
Kermit zakąsza śledzikiem. Kolega Kermita biczuje plecy łańcuchem z poczucia winy. Nie powinien był podpuszczać.
Gonzo zapala następnego blanta. Zaciąga się. Francuz patrzy... i kiwa, żeby mu dać macha. Zaciąga się. Podaje dalej. Francuzi buchają i uśmiechają się. Gonzo się uśmiecha.
Michelin się giba na desce.
Jest zajebiście. O to chodzi… o to chodzi... luzik. Francuzi śmieją się i kiwają – wjeżdżaj, wjeżdżaj.
Gonzo wbija bieg i jelonek rusza.
Dym wydobywający się z rury pod obciążeniem silnika zabija dwóch Francuzów. Trzeci - na zawsze pozostanie głuchoniemy.
Wjechał! Jelonek zdobył Francję! ku*wa! Gonzo się śmieje.
Jean-Pierre wydaje ostatniego bąka i w oparach a la la bigos, umiera zdziwiony, skąd się wzięły te gastryczne problemy.
Jelcz dotarł do Francji. Udało się. Gonzo zajechał na najbliższy parking. Bigosu już nie ma. Znów gapie i fani. Francuskie kobiety robią tak językiem do Gonza... tak... jakoś tak dziwnie... jakby coś lizały. Gonzo myśli, że to jakaś tutejsza forma powitania, więc też wywala jęzor i trzepocze.
Francuzki mdleją. Wszystkie.
Gonzo wziął z kabiny nóż i małego wypchanego chomika i ruszył z parkingu w stronę lasu. Znalazł błoto i wysmarował sobie twarz i ręce. Zaczyna się polowanie... Dwie godziny się kręcił po lesie szukając zwierzyny. Wreszcie znalazł francuską kunę leśną drzewną.
CZĘŚĆ II
Zastygł w bezruchu… Kuna żre żołędzie i nie wie, co ją spotka... Jeszcze nie wie… ale nie uprzedzajmy faktów.
Gonzo się przyczaił jak wąż w pomidorach. Kuna - żuje. Michelin się przestał gibać w oczekiwaniu na przebieg wypadków. Gonzo powoli wyciąga wypchanego chomika ze swojej myśliwskiej torby... powoli... Kunie się odbija.
– ku*wa – myśli kuna.
Gonzo powoli się podnosi. Kuna kątem oka go dostrzega... włos się jej jeży na klacie (francuskim kunom leśnym drzewnym zawsze się jeży włos na klacie, w przeciwieństwie do kun właściwych - im na grzbiecie). Kuna nieruchomieje, udając martwą kunę – instynktowna reakcja obronna na atak chomikiem i nożem. Ale Gonzo nie daje się zwieść temu staremu numerowi i jednym szybkim ruchem, jak samuraj, podnosi chomika i krzyczy "puuu!!!" - zawsze, jak się poluje z chomikiem na francuską kunę leśną drzewną, należy krzyknąć: "puuu!!!"
Kuna mdleje. Gonzo spokojnie podchodzi i pukając ją kijem w główkę, gasi ją do końca. Dla pewności żeni jej kozika pod żebro i podrzyna gardło. Nie będąc jeszcze pewnym, czy francuska kuna leśna drzewna na 100% już odeszła, zatyka jej palcami nozdrza na pięć minut. Potem zabiera kunę na barana i wraca.
Tłum szaleje. Francuskie kobiety już siedem razy miały orgazm, a teraz mają następny.
Gonzo wyciąga kuchenkę czteropalnikową i opala kunę nad gazem. Przyrządza ją szybko w żołędziach, co je znalazł w żołądku kuny... i zaprasza trzy najbliżej stojące Francuzki na obiad. Wszystkie trzy mdleją.
Gonzo pochłania kunę, a Francuzki wstają i mówią, że chcą zawsze być z Gonzem i jego wiernym jelonkiem i móc pyrkać Michelina, żeby się gibał i w ogóle... Gonzo, po zastanowieniu, wyraża zgodę.
Francuzki znów mdleją. Tłum szaleje.
Gonzo rusza z trzema francuskimi nimfomankami, które już się zdążyły ocknąć i znów miały orgazm. Kierunek Paryż!
Kermit dowiedział się z wiadomości w TV, co się dzieje i pije, ale teraz już z radości.
Jelonek dogina na Paryż. Jest booosssssssko!
Remoncik... ku*wa! Jelonek musiał w tej chwili... Ale przyzwyczajny Gonzo nie załamuje rąk - wyciąga Małego Naprawiacza Jelczy w Trasie - MNJWT i zabiera się do działania. Francuzki są najarane blantami, najarane na Gonza, a nawet na Michelina.
Gonzo uporał się z tą drobną usterką w szesnaście godzin i już są gotowi gnać dalej, jednak on postanowił przed Paryżem zdrzemnąć się troszkę. Zawinął na parking.
Francuzki ciągle to samo: wywijają językami... Michelin już się świeci cały, wylizywany ciągle od nowa. Gonzo – też. A im - mało.
- A teraz idę spać. A wy będziecie cicho i dość lizania, jasne? – Gonzo potrafi być stanowczy.
- łi łi – tapiry na głowach Francuzek pokiwały zgodnie, że „łi łi”.
Gonzo walnął się na wyrko... zamknął oczy... spokój...
...cisza...
…śni mu się jakiś francuski policjant z rozwolnieniem...
…głupi sen...
…sra i sra... co jest? Nigdy mu się nie śnił jakiś srający francuski policjant!
…sra na mokro… bryzga... Gonzo czuje, że też jest mokry...
...wilgotno wszędzie...
...a ten sra...
Gonzo otwiera jedno oko - policjant już nie sra, ale dalej wilgotno...
Cholera.
Trzy francuski znowu go liżą... o ja pierdole!
W sumie fajnie...
Ale ile można...
W sumie można...
Gonzo zamyka oko i udaje, że śpi... nie będzie przeszkadzał...
Jest bossssko...
Rano przyrządza resztę kuny, pokazując, że zaradność to jego cecha przewodnia.
Potem odpala maszynę, Francuzki coś szwargoczą i - jak zwykle - się liżą. Michelin zaczyna się gibać. Wiraż nadaje Kaję Paschalską, a proporce się kołyszą...
...i dupa...
…dętka...
Francuzki przechodzą do konkretów, a Gonzo bierze Małego Wulkanizaora i też bierze się za konkrety, tyle że nie używając języka. Mijają raptem trzy godziny i już dętka naprawiona – to pestka.
Ruszają. Paryż.
Gonzo, po ośmiu godzinach kluczenia, dwóch dętkach i siedemnastu hamburgerach, podjechał pod bramę firmy, gdzie miał oddać towar. Podjeżdża do budki wartownika... „podobny do tego ze snu, co srał” - pomyślał Gonzo i, jako że był wesołego usposobienia, uśmiechnął się do siebie.
- Otwieraj kmiocie, bo mam towar, a nie mam czasu! - huknął Gonzo, a Francuzki zrobiły po trzy młynki językami.
Strażnik popatrzył i pojawił się strach w jego francuskich oczach – pobiegł podnieść szlaban. Jelonek wjeżdża, a strażnik za telefon i do prezesa: "szefie, jakiś ostry herbatnik przyjechał, fura dla prawdziwego twardziela, trzy nimfomanki i Michelin!" – relacjonuje z wypiekami na twarzy. "To on... dotarł…" wyszeptał szef i zbladł...
Gonzo postawił jelonka, klepnął Michelina, a potem każda Francuzkę i poszedł zanieść papiery.
Przyszli kolesie rozładować towar. Uklęknęli, gdy zobaczyli jelonka. Nigdy nie widzieli takiego auta. Jelcz! We Francji! Widzieli podobne auta na rodzinnych zdjęciach, z czasów, gdy ich dziadowie podbijali Europę, chyba… albo gdzieś w tych czasach… za Napoleona chyba… nie byli w sumie pewni, kiedy. Ale zdjęcia były poblakłe i wystrzępione, a po sfotografowanych osobach pozostały tylko nagrobki w starej części cmentarza.
- O la la – cóż mogli innego powiedzieć Francuzi widzący Jelcza?
Otworzyli naczepę.
- O la la!
Gonzo, gdy zobaczył zawartość naczepy, to uklęknął obok Francuzów.
CAŁA NACZEPA FAJEK!
PO DACH!
A on skręca blanty przez calą drogę…
- Ciekawe, co by się stało, jakby na granicy otwarto naczepę? – pomyślał – ale chyba nic, przecież Kermit by mnie nie narażał.
Zaczęli rozładowywać, a Gonzo poszedł do kibla. Jednak rozwolnienie po tym, co zobaczył na naczepie przyszło, jak tajfun. Megatajfun. Michelin jakby mógł też by się zesrał, ale jak już wspomniałem - nie może.
Francuzki znów jarają i się liżą.
Skończył się zapas Reginy.
Czas chyba wracać do kraju. Cóż po Polaku na obczyźnie, któremu skończył się zapas Reginy?
Gonzo załatwił papierki, naprawił dętkę, klepnął Michelina i - w drogę. Z powrotem.
W tym magazynie do dziś są zdjęcia Jelcza z Michelinem i z Gonzem...i z Francuzkami. Do dziś tamtejsi tubylcy nie wierzą, że te zdjęcia pokazują prawdę. Wartownik ciągle opowiada o tym, jak go opierdolił Gonzo. Jest gwiazdą każdego przyjęcia. Oczywiście, nikt mu nie wierzy.
Tymczasem Gonzo popędzał konie na wschód.
Kermit liczył kasę, którą wygrał w zakładzie z kumplem. Kumpel się powiesił na łańcuchu do biczowania – ból po stracie pieniędzy, niedowierzanie i poczucie winy zmusiły go do odebrania sobie życia.
Francuzki... no co mogą robić? Michelin się giba. Wracają. Na pusto jelonek pod górę idzie na dwójce. NA DWÓJCE! Szaleńsssstwo! Dymu jest pięć razy więcej, ale jak idzie! Na dwójce! Francuzki tak się podnieciły tą informacją, że jedna się od lizania odwodniła. Michelinowi aż się zakręciło od gibania. NA DWÓJCE! Jak Gonzo powie to na bazie... nikt mu nie uwierzy.
Zawijają szybko na parking. Raz, że trzeba coś zjeść, a dwa - ratować Francuzkę, która się od lizania odwodniła. Gonzo szybko ją wywleka na asfalt, poi wodą i robi „usta-usta”. Pozostałe Francuzki znów się podjarały tym widokiem i wszystkie bardzo chcą być odwodnione, a potem pojone i żeby im robić „usta-usta”. Michelin się giba z radości. Durny ten Michelin – tylko się giba.
Gonzo robi usta usta, a potem opiera ręce o klatkę piersiową Francuzki, chcąc zacząć masaż serca... coś tu nie gra...
O ku*wa! Ona ma włosy na klacie!
Gonzo sprawdza niżej - penis.
To facet!
O ja pierdole! Pierwszy raz dotknął innego penisa. To dla Gonza niemiłe. Chyba. Raczej tak. Niemiłe. Ale pomyśli jeszcze o tym później, czy niemiłe, czy może miłe. Jednak, chyba w sumie – niemiłe. Michelin zastyga bez ruchu. I tak jest durny. Dwie Francuzki przestają się lizać, zdziwione.
Gonzo wstaje, podchodzi do nich i sprawdza: czy to faceci, czy kobiety?
Kobiety.
Fajnie...
Znów się podjarały i odkryły, że lubią być sprawdzane. Michelin, w szoku, dalej pozostaje nieruchomy.
Gonzo wyciąga zupki chińskie, dodaje tyrolską i po chwili są kotlety schabowe. Francuzki się zajadają tą tradycyjną polską potrawą, a Gonzo kombinuje, co zrobić z ciałem ich martwego kolegokoleżanki.
Na parking powoli wjeżdza czarne BMW, wysiada czterech kolesi i wszyscy zapalają fajki. Gonzo skręca blanta i podchodzi do nich. Jego zmysł czujnego obserwatora i analityczny umysł podpowiadają mu, że to może być rozwiązaniem jego problemów.
Francuzki miękną w kolanach. Michelin sie poci. Spocony dureń. Gonzo idzie…
Kolesie z BMW patrzą i zaciągają dym w płuca.
- Haj – mówi Gonzo.
- Hałarju – kolesie są miłymi młodymi ludźmi.
- Aj mam łan body ludzkie na sold – Gonzo rzuca od niechcenia, ale jest konkretny.
- Ooo – miłe zdziwienie kolesi.
- Jes, jes – Gonzo potwierdza i podaje blanta.
- Wifil kostet to body? – kolesie wyrażają zainteresowanie.
- Trochu staff oraz ten tałsend w keszu drahmy – rzuca Gonzo i wali uśmiech.
- W parjatku – kolesie są zachwyceni tym sympatycznym kierowcą, sprzedającym tak deficytowy towar, tak tanio. Dobry biznes.
Gonzo inkasuje należność, kolesie biorą faceta - Francuzkę, który/a zdążył się ocknąć i obiecują mu zabawę. Francuz/ka nieświadomy/a, nie znając rosyjskiego, uśmiecha się... Bedzie bossssko…
CZĘŚĆ III
Gonzo pakuje harem i szybko odpala jelonka, żeby uniknąć ewentualnej reklamacji od miłych kolesi.
ku*wa. Dętka. Już się łatki kończą. Mały Wulkanizator znów w akcji...
Spocony Gonzo, po 2 godzinach, wskakuje do wyklimatyzowanej kabiny (szyby nawet na chwilę nie były podniesione tymi łatwymi i lekkimi w obsłudze korbkami) z wylizanymi Francuzkami i wygibanym Michelinem i odpala furę. Czas się już wypełnił - dość pierdół, czeka droga. Poszczególne biegi wchodzą niemal gładko. Niemal wchodzą. No dobra. Trzeba przyjebać ze sto niutonów, żeby weszły... ale jest git. Przecież wchodzą. Proporce się huśtają.
Kaja wykrzykuje z Wiraża, że Chinka cziku cziku linka, to jej największa przyjaciółka. Czad.
Francuzki jarają zioło i coś gadają. Jelonek drze na wschód. Gonzo się uśmiecha i postanawia nie zwalniać na granicy francusko-niemieckiej, jeżeli nikt nie będzie się patrzył… ale to chyba niemożliwe, żeby nikt się nie patrzył. Zatem postanawia nie zwalniać, jeżeli nikt nie będzie chciał go zatrzymać.
Michelin nadal przeżywa, że tamta Francuzka to był jednak Francuz... Gonzo też przeżywa i się zastanawia, czy ją/jego przeleciał, czy nie... jednej nie przeleciał... chyba jej/jego..., a może... raz był seks analny... nie pamiętam, nie pamiętam - myśli Gonzo - za dużo jaram... a z resztą... Michelin nie umie mówić, a Francuzki komu mają opowiedzieć? - pociesza się.
Jelonek pochłania kilometry jak kuna żołędzie.
Granica.
Nikogo nie ma.
Walimy na chama – myśli Gonzo.
No nikogo nie ma.
Nikogo...
Przelatują granicę, jak Jelcz, który przelatuje granicę.
Niemcy. Gonzo oddycha z ulgą. Michelin się chyba gibnął... może wróci do siebie. To jednak jest dureń.
Nagle wyskakuje z krzaczorów jakiś koleś w czapce i macha lizakiem!
ku*wa!
Gonzo staje na pedale hamulca! Jelonek jedzie... coś nie zatrzymuje się tak od razu, tak znienacka. Zanim tarcie okładzin zrobiło swoje, minął z pięć słupków - po sto metrów każdy. Jelonek ma dobre hamulce... jak na Jelcza i lata '70 te oczywiście.
Z tyłu dyskoteka... niebieskie refleksy lamp odbijają się od głębi lakieru Jelcza. Co ja pierdolę?
Gonzo wysiada i patrzy. Czuje jak miękną mu kolana.
BAG.
Bundes Autobahn Gestapo…
O Boże … Z pewnością ich dziadkowie służyli na wieżyczkach wartowniczych.
Gonzo spina się w sobie, nakazuje kolanom nie mięknąć i postanawia pokazać kto wygrał pod Grunwaldem.
- Guten Tag – gestapowiec.
- Dzień dobry – Gonzo twardo wyznaje zasadę, że Polacy nie gęsi, czy jakoś tak…
- Dzień dobry – gestapowiec powtarza idealną polszczyzną. Ale się szybko uczy! Skurwysyn!
- Jezuu, on mówi po polsku – Gonzowi szczęka odbija się od śródstopia. Chyba powiedział to na głos, bo krzyżowiec odpowiada w temacie i nadal po polsku. A tak szybko to się nawet Niemcy nie uczą.
- Jestem Polakiem – uśmiecha się polski gestapowiec – i proszę o dokumenty.
Gonzo wyciąga papiery, certyfikat EURO 7, itd. i podaje. Dwóch pozostałych Niemców coś sobie pokazuje na Jelczu. Trudno wyczytać z twarzy o czym myślą, bo chyba w ich głowach szaleje huragan myśli. Nie wiadomo czemu, uszczypnęli się wzajemnie.
- Strasznie długo pan hamował – Polako-Niemiec rzuca luźną myśl, patrząc w dokumenty.
- Wystraszył mnie pan i chciałem uciec… mój dziadek był powstańcem. Mam taki tik, że jak widzę niemiecki mundur, to wieję – Gonzo wali głupa.
- Rozumiem. Wie pan, że EURO 7 nie ma? – pyta z zaskoczenia inspektor.
- W Polsce już jest. Mamy tyle mocznika i nawozu, że już mamy EURO 7. Dawno pana w kraju nie było. Teraz Jelcz produkuje najbardziej zaawansowane technologicznie ciężarówki. Tylko specjalnie i dla kamuflażu tak wyglądają – Gonzo brnie, jak polski kierowca brnący w rozmowie z niemieckim inspektorem.
- Dlaczego specjalnie ??
- Wie pan... Unia Europejska daje kasę, a przecież nie da, jeżeli Niemcy będą zamykać własne fabryki i kupować polskie ciężarówki, a tak... rozumie pan – Gonzo naprawdę galopuje w tej rozmowie.
Polski Niemiec patrzy i nie wie, czy kazać go aresztować, czy się śmiać. A może dla pewności zastrzelić tego kierowcę? A może to wszystko jednak prawda...
Napina twarz myśleniem...
…
…
…mija dłuższa, bliżej nieokreślona chwila…
Postanawia... wezmę go na najbliższy serwis jelcza i sprawdzę - myśli błyskotliwie.
Gonzo odpala blanta. Zaciąga się.
- Chcesz? – mówi do inspektora. Czas przejść na ty.
- Ja? No coś ty... coś pan... ja nie mogę – jąka się inspektor - albo daj...
Po chwili blant krąży wśród inspektorów. Po jeszcze jednej chwili są śmichy chichy i wymiana numerów telefonów.
Po czwartym machu pada propozycja, czy aby nie odeskortować Jelcza do granicy.
- Miałem cię skierować na najbliższy serwis – mówi w pewnej chwili polski inspektor, klepiąc Gonza po plecach.
- Gdzie? W Niemczech? – Gonzo uśmiecha się pobłażliwie.
- O ku*wa – myśl jak błyskawica przecina mózg inspektora - faktycznie...
Niemcy kończą palić i bawią się czapką jednego z nich. Śmieją się, jak niemieckie dzieci. Gonzo odpala maszynę. Michelin zaczął się gibać... wrócił do siebie, dureń jeden. Francuzki zakochały się jeszcze mocniej w tym zaradnym, obrotnym, pracowitym, znającym języki, umiejącym gotować, miłym, przystojnym i cholera wie jakim jeszcze, mężczyźnie. Aha. I odważnym.
Ruszają.
Dupa blada! Dętka! Mały Wulkanizator... rachu ciachu... dwie, czy trzy godziny – kto by tam liczył - i gotowe.
Niemcy palą i uśmiechają się przyjacielsko.
Teraz to już ruszają bez przeszkód. Niemcy machają na pożegnanie i ślą całusy. I krzyczą: cziuuuus! Czy jakoś tak.
Gonzo patrzy na gadżety, które podarowali mu ci mili panowie z BAG: cztery bezrękawniki, dwie czapki z daszkiem, trzy lizaki, neonówka, kartonik naklejek, laptop do obsługi programów BAG i czytnik tarczek i jedna bluza mundurowa inspektora BAG. Bardzo sympatyczni ci inspektorzy.
Muza dudni, zimny łokieć…na pusto to bajka.
Jednak te gładkie drogi nie służą jelonkowi. Nie został stworzony do takich prostych nawierzchni. Nasz narowisty rumak nie umie po gładkim. To jak puścić dzikiego mustanga po pasie startowym. Kopyta przecież sobie poniszczy. Więc remoncik… O ja pierdolę.
Po sześciu godzinach, które zleciały jak z bicza strzelił, znów jadą. Po niemieckich ałtobanach jechać – to nudne. Co tu dodać? Nic. Nuda. Nie ma traktorów, rowerzystów, pijanych rowerzystów…dziur nie ma. Nuda no. Więc omińmy ten fragment. Ziewanie, kręcenie gałką w wirażu, śpiewanie zapamiętanych refrenów i oglądanie łzawiącymi od ciągłego ziewania oczami tych samych niemieckich widoków.
Przygoda się kończy…
Na granicy znów tłum i szczęśliwy Kermit, płacząc i łkając radośnie, rzuca się w ramiona Gonza.
- Ni…ni…nigdyyy…wię...wię…ceeejjjj!! – szlocha – Gon…zo… nigdy wię…ceeeejjjj!
Gonzo wie, że dokonał niemożliwego.
Ekipa z Orlen Team klaszcze i płacze z radości.
Hołowczyc już wie, że za rok nie wystartuje w Paryż Dakar.
Ekipa Orlenu za to wie, kto wystartuje… Gonzo też już wie - widzi to w ich oczach.
Michelin giba się jak szalony. W sumie sympatyczny ten Michelin. Ale i tak dureń.
Francuzki zemdlały. Ten orgazm je powalił.
TVN24 kręci na żywo. Wiadomo, kogo zaproszą do następnej edycji Tańca z Gwiazdami. No kogo…?
Euro 2012 ma już swoja maskotkę… - Jelonek.
Kermit trochę żałuje… ale kto mógł przypuszczać…
W niemieckiej TV pokazują film nagrany przez jakiegoś kierowcę, jak naćpani funkcjonariusze BAG puszczają Jelcza i jeszcze dają kierowcy prezenty i machają na pożegnanie. Wybucha afera. Kanclerz A. Merkel podaje się do dymisji, są zwolnienia w BAG i poważne zmiany proceduralne…
Gonzo odpala fajkę i uśmiecha się…
…Dokonał niemożliwego…
|